Bitwa pancerna na Zieleńcu. Wspomnienia Romana Grabowskiego.

Roman Grabowski. Żołnierz AK. Foto: historia.marki.pl 

Przeglądam stare zapiski, których objętość zgodnie z prawem Parkinsona systematycznie rośnie. Te przeznaczone do wyrzucenia odkładam na bok, lecz tej notatki nie mogę podrzeć i wrzucić do kosza. Jej treść metaforycznie stała się własnością nas wszystkich Markowian. Odzwierciedla odwagę i poświęcenie, które składali na ołtarzu Ojczyzny Oni – Markowscy Żołnierze Armii Krajowej.

Honorowy Obywatel Miasta Marki

Wspomnienia odnotowanej rozmowy z Panem Romanem Grabowskim
w dn. 24-11-2001 r.

Jestem synem Polskiego emigranta, przybyłego zza oceanu, żołnierza ochotnika do Europy, gdy Stany Zjednoczone przystąpiły do I wojny światowej. Po zakończeniu wojny ojciec nie wrócił do Ameryki. Wybrał odrodzoną Polskę. Z Błękitną Armią gen. Hallera przybył do Polski. Tu założył rodzinę i osiadł w Pustelniku II. Mieszkaliśmy przy ul. Lipowej w budynku przy fabryce ,,Metal” (dawna odlewnia dzwonów), gdzie ojciec pracował.

Wytwarzano tam różny asortyment metalowy, między innymi rdzenie do karabinowych pocisków przeciwpancernych.

Gdy do Pustelnika wkroczyli Niemcy (14 września 1939 r.) to pierwsze kroki skierowali do szaf, gdzie zamknięte były elementy wyprodukowanych pocisków. Nie wiem czemu nasze władze nie zdążyły ich zabrać lub zniszczyć.

Jako młody chłopak nie mogłem się pogodzić z tym, że Niemcy okupują mój kraj. Zafundowali nam upokorzenie, strach i biedę, a ludność traktują jak niewolników. W roku 1942 wstąpiłem do Armii Krajowej. Szkolenie wojskowe i nauka tajnej konspiracji przełożeni oceniali celująco, dlatego też  powierzali mi coraz bardziej odpowiedzialne zadania. Początkowo, kurierskie dostarczanie tajnej korespondencji, biuletynów czy ustnych rozkazów. Z czasem zadania stawały się coraz trudniejsze. Już z bronią w ręku jak np. ubezpieczanie akcji wykonania wyroku śmierci na lokalnym bandycie Turchettim . Sąd AK  skazał go na śmierć. Wyrok wykonano 28 kwietnia 1944 r. na szosie przed mareckim kościołem w kondukcie pogrzebowym, zastrzelonych cztery dni wcześniej przez AK  narzeczonej Turchettiego, Apolonii Kalatówny, jej brata oraz ojca. Do wykonania wyroków przyjechała specjalna grupa z Kieleckiego, takie były żelazne zasady w Armii Krajowej.

Od nas wyjeżdżali chłopcy w inne rejony Polski, aby wykonywać te niechciane, ale konieczne w tamtych czasach rozkazy.

Zbliżał się upragniony koniec wojny. W połowie lipca 1944 r. przez Marki uciekają Niemcy przed zbliżającymi się Rosjanami. Gotowi byliśmy im ,,pomóc”. Czekaliśmy aż nadarzy się odpowiednia okazja. Okazja nadarzyła się niespodziewanie szybko. Pamiętny niedzielny poranek 30 lipca 1944 r. powitał letnim ciepłem i piękną pogodą. Na porannej mszy u Św. Izydora proboszcz Jesionowski, utajniony żołnierz Armii Krajowej, z ambony w czasie kazania niedwuznacznie dał do zrozumienia żeby młodzi z AK udali się na zbiórkę do rejonów im przydzielonych i znanych.

Jak się później dowiedziałem, do księdza dotarła już wiadomość, że czołgi rosyjskie niespodziewanie przedarły się pod Strugę i sieją przerażenie wśród zakwaterowanych tam Niemców.

Udałem się natychmiast do ustalonego miejsca koncentracji za cmentarzem w Markach. Nie byłem już tam sam. Razem ze zmobilizowanymi żołnierzami udaliśmy się do tartaku Koterby w Czarnej Strudze.

Przybyli tu zaalarmowani żołnierze 737 plutonu z Marek i dowódca ppor. Stanisław Dąbrowski ,,Wiktor”. Stawił się pluton 738 z Pustelnika i Strugi dowodzony przez st. Sierz. Jana Janczaka ,,Sosna”, część żołnierzy 736 plutonu z Zacisza bez swego dowódcy. Z oddziałów tych utworzono I kompanię osiową pod dowództwem Albina Furczaka ,,Alfa”.

Nadal przybywało tu coraz więcej poderwanych alarmem żołnierzy AK gotowych do walki z okupantem. Nie wiem czemu pojawiła się też liczna grupa niezrzeszonych młodych ludzi chcących walczyć. Prosili o broń. Tych oddzieliliśmy osobno nie wiedząc co z nimi robić.

Po południu przybył łącznik i zameldował, że w rejonie Rozciszewa i Bagna Niemcy wyciągają z domów ludność, mężczyzn gromadzą w jednym miejscu.

Dowódca zgrupowania Albin Furczak wysłał kilka patroli, które po dotarciu na miejsce rozpoznały grupy SSmanów. Pacyfikują ludność, wyrzucają z domów, grożą zgromadzonym  przed domem Kielaka rozstrzelaniem. Tu gdzie to było możliwe nawiązaliśmy walkę z dobrze uzbrojonym i przeszkolonym wrogiem na tyle, że Niemcy zaniechali dalszej pacyfikacji mieszkańców.

Ja sam natknąłem się na olbrzymiego Niemca, prawie wpadłem na niego. Nie miałem żadnych szans, byłem młody i niedoświadczony. Z wrażenia, a może i ze strachu karabin wypadł mi z rąk. Zaskoczony Niemiec przeniósł spojrzenie na ów leżący karabin. Ten ułamkowy moment wykorzystałem i niewiele myśląc huknąłem go w głowę jak młotkiem, zabezpieczonym granatem, których miałem kilka przy sobie. Niemiec upadł, a ja poprawiłem jeszcze kilka razy. Oddziały nasze AK niezwłocznie nawiązały kontakt z czołgami rosyjskimi, które przedzierały się przez niemiecką obronę z rejonu Wołomina na Radzymin, Marki i Ząbki. Dostałem rozkaz, by wraz z kolegą przeprowadzić rosyjski czołg do Marek i zaryglować szosę wykorzystywaną przez Niemców na dostawy materiałów wojennych w rejon rozpoczętych walk.

Okolicę znaliśmy jak własną kieszeń. Pomyślnie więc przeprowadziliśmy tę wielką górę żelaza leśnymi drogami przez Zieleniec i zasadziliśmy się pół kilometra od szosy na obniżonym terenie wśród licznych glinianek i szuwarów przy obecnej ulicy Stawowej (po przeciwległej stronie obecnego boiska ,,Orlik”)

Dla zamaskowania nakryliśmy czołg szuwarami i trzciną. Rosyjscy czołgiści gotowali zasadzkę na niemieckie pojazdy wojskowe. Na szosie ruch niemieckich pojazdów panował spory.

Jako świeżo upieczeni fizylierzy czołgu (żołnierz wspierający) zorientowaliśmy się, że Rosjanie czekają na coś grubszego, puki co nastawiają przyrządy celownicze, żeby celnie trafić. Zauważyłem, że lufę czołgu skierowali na dom z czerwonej cegły na rogu ul. Rejtana. Tam przecież mieszkał mój kolega – pomyślałem zaniepokojony, co będzie jak strzelą w namierzony cel i chybią. Mówię więc do dowódcy czołgu: „Tawariszcz przekręć tę lufę trochę w bok bo tam mieszka mój kolega, a  narożna, czerwona kamienica, w którą wycelowałeś daje dach kilku rodzinom”.

Nieistniejąca już dziś kamienica przy ul. T. Rejtana w Markach. Widok od ul. T. Rejtana. Foto: Archiwum własne.

Nieistniejąca już dziś kamienica przy ul. T. Rejtana w Markach. Widok od al. Marsz. J. Piłsudskiego. Foto: Archiwum własne.

 Rosjanin posłuchał mojej prośby, uśmiechnął się tylko i skierowali lufę bardziej w prawo na wylot ul. Stawowej. Czekamy cierpliwie dusząc emocje i młodzieńczy strach.

Tymczasem ruch pojazdów na szosie nie słabnie, ale w ocenie Rosjan drobne cele nie warte są umieszczonego już w lufie pocisku. Przepuszczają samochody do czasu, gdy od strony Warszawy ukazał się czołg niemiecki z łoskotem gąsienic zmierzający szybko w kierunku Radzymina. Rosjanie natychmiast skupili się na celowaniu, nerwowy moment wyczekiwania aż linia prosta poruszającego się czołgu skrzyżuje się z linią czyhającej lufy. Trafią czy nie trafią, myślimy w emocji.

Huk wystrzału, wewnątrz czołgu pełno dymu. Patrzymy na oczekiwany skutek, a tu po prostu pudło. Niemcy nawet nie draśnięci pojechali dalej. Zniknęli szybko za budynkiem Zagrzejewskich. Za to, po przeciwległej stronie szosy od tego ,,pudła”, trafiony jest drewniany dom i płonie jak zapałka.

Po niedługim czasie pojawia się drugi czołg. Rosjanie celują w skupieniu ponownie. Pada strzał. Wielka radość. Tym razem nie spudłowali. Czołg niemiecki nieruchomieje. Jego pancerz obejmują coraz większe płomienie. Za niedługo pali się jak pochodnia.

Ruch na szosie zamiera. Czekamy i czekamy. Taka złowroga cisza nie wróży nic dobrego. Najpewniej oznaczało to, że Niemcy wypatrzyli nas z wieży kościoła. Czujemy, ż  mogą wziąć się za nas. Nie ma na co czekać. Dowódca każe wycofać czołg. Jedziemy wysoką skarpą nad Konnymi w kierunku Zieleńca. Kierowani złym przeczuciem jako początkujący fizylierzy zeskoczyliśmy z czołgu, by zbadać czy od strony ul. Wesołej nie grozi nam niebezpieczeństwo ze strony Niemców. Czołg odjeżdża kilkanaście metrów.

Nagle usłyszeliśmy potworny huk. Na pancerzu ,,naszego” czołgu eksplodował wystrzelony z niewiadomego kierunku  pocisk. Widzimy odrzucone na parkan rozszarpane ciało dowódcy.

Rosyjski czołg T-34. Foto: Internet

Straszna jest ta wojna, gdy widzi się śmierć człowieka, który jeszcze przed chwilą z nami rozmawiał. Okaleczony czołg nieruchomieje, ale jego silnik pracuje. Po niedługim czasie rusza ul. Ceglaną w kierunku lasu, ale już bez nas. Dostrzegamy jak nagle z oddali na ulicy Wesołej wyłaniają się dwa niemieckie czołgi i jadą w naszym kierunku. Najpewniej to one były sprawcami trafienia rosyjskiego tanka. Czołgi zbliżają się i zaraz nas dostrzegą. Nie ma chwili do stracenia. Gliniankowymi zagłębieniami wycofujemy się skrycie w kierunku cegielni Osinki i dalej wzdłuż toru kolejki u podnóża ,,Gór Wysokich”. Na wysokiej piaszczystej skarpie widzimy okopanych Niemców. Kryjemy się jeszcze bardziej skrycie. Zmierzamy do fabryki Balickiego, gdzie mieści się nasza baza i nasze dowództwo.

Przenieśmy się na chwilę od wspomnień pana Romana, aby zamknąć historię trafionego, ale niezniszczonego rosyjskiego czołgu.

 „Widziałem ten ,,ruski czołg” Opowiadał Stanisław Kuciak mieszkający przy lesie na skraju Zieleńca na końcu ul. Ceglanej. Byłem na podwórku, gdy usłyszałem dobiegającą od Zieleńca potężną eksplozję. Podszedłem do furtki żeby zobaczyć co się dzieje. Stoję przy furtce, rozglądam się, a do moich uszu dobiega od Zieleńca narastający warkot dużego pojazdu, co oceniałem po głośnym warkocie. Po chwili w obłokach kurzu zobaczyłem rosyjski czołg. Ależ jaki był jego rozpaczliwy widok. Miał wieżę przechyloną mocno na bok jakby wyrwaną od korpusu. Nie miał lufy. Tylko jej resztki pochylone z wieżą niewiele nad ziemią. Wydawało się, że jechał ostatkiem sił w kierunku lasu, piaszczystą drogą, do szosy w lesie”.

Jan Paprocki wspomina: ,,Widziałem jak wzdłuż olchowego młodnika, piaszczystym traktem ulicy Stawowej, nad gliniankami nazywanymi do dziś ,,Konnymi, ”w kierunku Zieleńca, jechał rosyjski czołg. Mocno zaciekawiony niecodziennym widokiem patrzyłem z odległości około 250 metrów od ulicy Ceglanej na ten niecodzienny widok. (Stałem w pobliżu domu przy dzisiejszej ul. Księżycowej ). Goła przestrzeń pól kartoflanych i nieużytków umożliwiały doskonały widok z tego miejsca. Co on tu robi i gdzie jedzie? Zastanawiałem się. Po niedługim czasie, gdy czołg wjechał w ulicę Ceglaną usłyszałem potworny huk i zobaczyłem jak na korpusie czołgu wykwitł ogień, spowodowany eksplozją pocisku. Trafiony czołg znieruchomiał. Myślałem, że już będzie po nim. On jednak po chwili ruszył z wieżą przekrzywioną mocno w bok od tego trafienia. Gdy odjechał dalej spostrzegłem na parkanie wiszącą postać. Był to rosyjski żołnierz, którego eksplozja wyrzuciła z czołgu. Nie dawał biedak oznak życia, a przesycone smarami jego ubranie paliło się sporym płomieniem.

Niemiecki czołg Tygrys. Foto: Internet

Za jakiś czas od strony Siwek z ulicy Wesołej wytoczyły się dwa niemieckie Tygrysy. Nie podjęły pościgu za rosyjskim czołgiem tylko pojechały skrajem Zieleńca w kierunku cegielni Osinki. Stojące im na drodze brzozy łamały się jak zapałki. Na drugi dzień, około sto,  metrów za domem, znaleźliśmy odstrzeloną rosyjską lufę. Zastanawialiśmy się jaka musiała być siła, która wyrzuciła ją z takiej odległości około 200 metrów, aż tu za nasz dom.

C.D. WSPOMIEŃ  ROMANA GRABOWSKIEGO

„W trakcie dalszych naszych działań w Strudze, gdzie zostaliśmy skierowani przez dowództwo ujęliśmy SS-mana z francuskimi naszywkami na ramionach. Sporadycznie Francuzi wspierali Niemców i niektórzy im służyli.

Wiedzieliśmy, że skoszarowani byli przy ul. Pomnikowej w obecnej szkole nr.3. Wiadomo, Francuz, więc wypuściliśmy go wolno. Po niedługim czasie spadł na nas grad pocisków artyleryjskich. W pospiechu opuściliśmy to miejsce. Najpewniej wypuszczony przez nas Francuz podał nasze pozycje. Zastanawialiśmy się czy warto było go puszczać żywego. Po raz drugi nie popełnimy takiej pomyłki, Najważniejsze, że nikomu z naszych nic się nie stało. Byliśmy gotowi do dalszych działań. które rozwinęły się we współpracy z rosyjskimi czołgistami.

Kapitan Albin Furczak ps. ,,Alf”, nasz dowódca, był dla nas bardzo dobry. Uważajcie na siebie chłopcy, powtarzał jak ojciec . Wiem, że , co robicie jest niebezpieczne. Skoro świt cała kompania pod ostrzałem artylerii niemieckiej podeszła do Wołomina. Tu przeszła pod rozkazy mjr. H Okińczyca. 2 sierpnia 1944 r. z pomocą czołgów rosyjskich zdobyliśmy Kobyłkę. Z powodu braku paliwa i uzupełnienia poniesionych strat Rosjanie podjęli manewr  wycofania się na południowy wschód. My również, nie mając innego wyjścia, marszem ubezpieczonym przemieszczaliśmy się za nimi. Pierwszy postój to wieś Grabie Stare. Dalszy szlak to wieś Poświętne i wejście w lasy Okuniewskie, w których dochodziło do walk z patrolami niemieckimi. Zagęszczenie wojsk niemieckich zwiększało się. O Rosjanach słuch zaginął. Mjr. Henryk Okińczyc 9 sierpnia chcąc uchronić oddział przed niechybnym w tych warunkach zniszczeniem decyduje się na jego rozwiązanie. Po zabezpieczeniu i zakopaniu broni żołnierze pojedynczo lub niewielkich grupach powracają do Pustelnika, Marek i Strugi.

W domu miejsca długo nie zagrzałem. Z pomocą lokalnych komunistów i donosicieli dostałem się w ręce NKWD. W nagrodę za wspólną walkę z Rosjanami przeciwko Niemcom deportowali mnie do łagru Borowicze na terenie ZSRR.

Udało mi się przeżyć łagierne piekło. Po półtora roku cało powróciłem do domu. Podjąłem pracę w charakterze technika budowlanego. W porozumieniu z księdzem proboszczem w najgłębszej tajemnicy przed donosicielami wykonałem na budowie z zaufanym kamieniarzem tablicę poświęconą pamięci żołnierzom Armii Krajowej naszego rejonu.

Tablica poświęcona żołnierzom AK. Tablica zawieszona jest w kosiele pw. Św. Izydora Oracza w Markach. Foto: historia.marki.pl 

Gdy ją wiozłem ,,Nyską” do Marek dla niepoznaki zawinięta była w grubą plandekę. W kościele już czekali chłopaki, którzy szybko i sprawnie zamocowali ją do ściany. Niestety wiadomość o tablicy i osobie która to zainicjowała doniosła się do komitetu partii. Zostałem wezwany i musiałem się tłumaczyć przed towarzyszami wysłuchując wiele niepochlebnych słów. Ale tablicy nie zdjęli. Zawieszona jest na tym samym miejscu do dnia dzisiejszego.

Więcej o historii tablicy pamiątkowej dowiesz się klikając TUTAJ

Życiorys Romana Grabowskiego kliknij TUTAJ

Tekst: Ryszard Marian Sawicki

Opracował: Tomasz Paciorek

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *