Szanowni Państwo,
w ramach działalności statutowej Stowarzyszenie „MARKI-PUSTELNIK-STRUGA” zajęło się uporządkowaniem mogiły rodziny Garwolińskich spoczywającej na cmentarzu przy ul. Bandurskiego w Markach. Zachęcamy do zapoznania się z historią tej tragicznie zmarłej rodziny. O jej losach możecie Państwo przeczytać w relacji przygotowanej przez Pana Mariana Ryszarda Sawickiego – regionalisty, pasjonata historii, członka Stowarzyszenia MPS.
„Udajmy się na krótki spacer alejkami cmentarza. Przeszedłszy główną bramę spotkamy się z rozwidleniem kilku dróg. Wybierzmy dróżkę prowadzącą na wprost z lekkim skosem w prawo. Wszędzie dostojna cisza, której i my zakłócać nie powinniśmy. Poprzeczne alejki nie najlepiej oznakowane – trudno, trzeba się z tym pogodzić. Dochodzimy do wodnej pompy tzw. „abisynki”. Skręćmy w prawo, kilka kroków na wprost szeroka rodzinna mogiła Garwolińskich.
Zginęli tragicznie: 1. Kazimierz Garwoliński lat 18 (syn leśniczego) 2 Helena Garwolińska lat 41 (żona leśniczego) 3 Wojciech Garwoliński lat 73 (ojciec leśniczego) 4 Maria Garwolińska lat 73 (matka leśniczego)
Co się stało? Czemu zginęli? I czy zginąć musieli? Spróbujmy wrócić myślą do czasów okupacji i odtworzyć w wyobraźni zarys ówczesnych zdarzeń. W lesie, na jego wschodniej stronie, mając po prawej ręce Zielonkę, udając się najkrótszą drogą z Zieleńca do Kobyłki napotkać można było leśniczówkę otoczoną dorodnym lasem. Leśniczy Garwoliński zamieszkiwał tam wraz z rodziną.
Fotografia z końca lat 20 XX w. ukazuje przedstawicieli Cechu Rzemiosł Rożnych gminy Marki. W drugim rzędzie od lewej (stoi) leśniczy Garwoliński – jako jedyny bez krawata. Czwarty od lewej (siedzi) ówczesny wójt gminy Marki – Piotr Jędrzejewski. Fot. pochodzi z prywatnych zbiorów Franciszka Jędrzejewskiego.
Potężny las o gęstym poszyciu nie zachęcał do częstych odwiedzin, pobliskie torfowiska przezornie omijano nadkładając drogi. Prawdopodobnie z tego właśnie powodu żydowska rodzina ukrywała się przed Niemcami w zbudowanej przez siebie kryjówce z gałęzi i chrustu przypominającej szałas. Czy leśniczy Garwoliński pomagał im bezinteresownie czy też nie? – różnie ludzie o tym mówili. Z pewnością z racji wykonywania zawodu leśniczego wiedział o ukrywających się, zdawał sobie też sprawę, że dłuższe przebywanie Żydów w lesie wcześniej czy później zostanie wykryte a wtedy – strach go ogarniał, bo przecież Niemcy właśnie jego pociągną do odpowiedzialności. Okupanci chcieli wiedzieć o wszystkim, co działo się na jego terenie. Ponadto wschodnie rubieże lasu mareckiego były objęte przez Niemców dyskretną obserwacją – u podnóża góry Zdrojowej wybudowano koszary, dalej zaś na wzniesieniach powstawały betonowe bunkry. Działający w okolicy żołnierze AK wiedzieli o niebezpieczeństwie: „Dostarczałem meldunki od „Kuszla” kapitana AK Wiktora Libnera dowódcy batalionu III D w Zielonce” ” mówi Leon Szymański p. s. „Kula” – „Do Pustelnika na ulicę Cichą gdzie mieszkał komendant II rejonu major Henryk Okińczyc p. s. „Bil” przekazywałem meldunki, a najkrótsza droga prowadziła właśnie przez las. Rowerem bocznymi drogami jechałem ostrożnie, uważałem, bo w lesie mogłem natknąć się na niemieckich szpicli a ja zwyczajnie bałem się takiego spotkania”.
Z Niemcami żartów nie ma, karę wymierzają natychmiast. Na miejscu rozstrzeliwują, lub w najlepsze wysyłają do obozu. Wiedział o tym także leśniczy Garwoliński. Początkowo informuje, tłumaczy, prosi, ukrywających się Żydów, że to nie jest bezpieczne miejsce i że dalsze przebywanie w tym lesie stwarza zagrożenie dla nich i dla niego samego. Nie są znane powody, dla których Żydzi nie słuchają, nie decydują się na odejście. W końcu Garwoliński poleca kategorycznie się wynosić – oni niechętnie opuszczają kryjówkę.
Po jakimś czasie, przed zbliżającą się Wigilią Bożego Narodzenia roku 1943, panujące leśne ciemności rozjaśnia padający pierwszy śnieg. W kierunku leśniczówki skrada się grupa uzbrojonych ludzi. W leśniczówce przyzwyczajeni do ciszy i samotności przebywają, żona, syn, córka, matka i ojciec leśniczego. Sam leśniczy jest w szpitalu. Nagle gwałtowne walenie do drzwi budzi domowników, stek przekleństw świdruje uszy, każą natychmiast otwierać. Domownicy w przerażeniu zrywają się na równe nogi, syn Kazimierz chwyta ze ściany nabitą strzelbę, mierzy do napastników, przez prawie wyłamane drzwi strzela. Tamci mają przewagę, jest ich więcej, działają przez zaskoczenie, siłą wdzierają się do leśniczówki Wśród wrzasku, płaczu i skowytu psa padają strzały, mordercze jak się później okaże. Z zimną krwią zabijają, żonę leśniczego, syna i starszych rodziców. Córkę zostawiają przy życiu, – niech ci opowie jak tu było wesoło, to dla ciebie na gwiazdkę Panie Leśniczy. Ogromna łuna ognia rozjaśnia leśną polanę, jęzory płomieni ślizgają się aż po najwyższe szczyty drzew, płonie podpalona leśniczówka. Sylwetki bandytów rozpływają się w ciemnościach, znikają szybko tak jak się pojawili. Z wolna ustają trzaski palących się głowni, czerwone żary pokrywają popioły – nastaje głucha cisza.
Kto i dlaczego dokonał tego gwałtu? Późniejsze poszlakowe domysły ludzi wskazywały, iż to banda Turchettiego dokonała tego zbrodniczego czynu. Dali się mieszkańcom Marek mocno we znaki. Terroryzowali okolicę, okradali ludzi, magazyny i sklepy, dwukrotnie złupili plebanię – nie wiedzieli, że AK już wydała na ich herszta wyrok (wykona go skutecznie za kilka miesięcy, w marcu).
Upływające lata płyną wartko swym niewidzialnym nurtem. Po leśniczówce nie ma już śladu, spalone resztki budowli aż do fundamentów posortowali poszukiwacze cegieł. Studnia, a właściwie wystające nad ziemią górne jej kręgi opierały się zębowi czasu najdłużej, stanowiły jakby ostatni przyczółek ludzkiego siedliska, nadziei, że powróci tu jeszcze życie. Tragedia była jednak zbyt duża, nie pozwoliła leśniczemu powrócić na pogorzeliska, rozpocząć tu życia na nowo. Jeszcze po latach w czasie wyprawy do lasu na jagody czy grzyby spotkać można było Pana Leśniczego doglądającego swój las. Siadał często w milczeniu – zmęczony letnim skwarem – na leśnej murawie. Nie bardzo nawet zwracał uwagę na to, kto przechodzi w pobliżu. Poorana bruzdami szeroka szara twarz wyrażała zadumę, spokój i ślad boleści niegdyś doznanej. Sprawiał wrażenie człowieka całkowicie wyłączonego z życia i jego doczesnych spraw. Siedział zasłuchany w szum lasu. Lasu, w którym doznał tyle nieszczęścia, a mimo to żył w nim i był mu oddany swą pracą.”
ZAPALMY ŚWIATŁO NA GROBIE TRAGEDII RODZINY GARWOLIŃSKICH.
W pracach porządkowych udział wzięli:
Bogusia Sieroszewska – SMPS
Zbigniew Paciorek – SMPS
Dariusz Chmielewski – SMPS
Więcej zdjęć kliknij TUTAJ