Szanowni Państwo,
zapraszam do przeczytania wspomnień Pana Ryszarda Sawickiego w odniesieniu do Księdza Kanonika Jana Sapoty – księdza z Pustelnika. Okres Bożego Narodzenia to dobry czas na wspomnienia. Zapraszam do lektury.
Ksiądz Jan Sapota (1917-1979). Wspomnienie.
Zbliżają się święta Bożego Narodzenia, poprzedzone cudownym wieczorem wigilijnym. Przy ubranej choince czas zasiąść do wieczerzy, jedno miejsce przy stole pozostanie puste.
A NADZIEJA NIECH WSTĄPI W NAS NIEOBECNYCH POJAWIĄ SIĘ CIENIE
Słowa kolędy mówiące o tych, którzy już z nami nie zasiądą – odeszli. A przecież chodzili po naszej mareckiej ziemi byli nam znani i potrzebni. Płomyk pamięci o nich przygasł niemal całkowicie, zanikając w mrokach przemijania. Czasem jednak warto przypomnieć sobie o nich teraz, przy pustym nakryciu, może się pojawią.
KSIĄDZ KANONIK JAN SAPOTA
Był postawnym mężczyzną, szerokie czoło harmonizowało z głową mocno osadzoną na szerokich i silnych ramionach. Do świecącej głowy księdza byliśmy przyzwyczajeni jakby była pozbawiona włosów niemal od zawsze. Jednak łysa jego głowa pozytywnie harmonizowała z sylwetką, dodając księdzu kapłańskiej powagi i szacunku. Przybył do Pustelnika w 1948 roku jako Kapelan Sióstr zakonnych Zgromadzenia Sióstr Rodziny Maryi w „Czerwonym Dworze”. Uczył też religii w jedynej wówczas szkole podstawowej nr 3 w Pustelniku, która od roku 1926 nosiła zaszczytne imię „Pomnik Zwycięstwa 1920 r.”
JAK KS. SAPOTA RELIGII NAUCZAŁ…
Koniec lat 40 XX w. był to czas likwidacji, rugowania lekcji religii ze szkół przez ówczesne, nowe socjalistyczne władze państwowe. Szczególne nasilenie walki z religią w szkołach przypadało na pierwsze lata 50 XX w.
My uczniowie podstawówki na Pomnikowej byliśmy elastyczni i nie zważaliśmy na te ,,wygnania”, religii ze szkoły, przystosowując się szybko do nowej rzeczywistości. Tak więc gdy religii nie było w szkole nasza klasa w stu procentach biegała na katechezę do kaplicy w „Czerwonym Dworze”.
To było na przekór zamierzeniom tych którzy chcieli odciągnąć nas od religii i wiary w Boga oraz przysposabiać do nowej socjalistycznej rzeczywistości. Siostry zakonne również pomagały dzieciom i młodzieży i jak już wspomniałem na tzw. ,,wygnaniu”, lekcje odbywały się w kaplicy „Czerwonego Dworu” w przedniej części budynku głównego. Wiosną przy ładnej pogodzie ksiądz przenosił lekcje w plener tam gdzie siostry miały ławeczki, pośród silnie pachnących w maju krzaków bzów.
Lekcje religii lubiliśmy. Ksiądz Sapota wykładał ciekawie, często wprowadzał wesołe wątki, przekaz tematyczny był przystępny i uczeń nie odczuwał paraliżującego strachu, że materiał go przerasta i nie zrozumie. Szczególnie podobały mi się rysunki na tablicy, rysowane kredą przez księdza, prosta grafika sakralna, którą z przyjemnością przerysowywaliśmy do naszych zeszytów.
JAK SIOSTRA ZAKONNA NA FISCHARMONI GRAŁA…
Do kaplicy uczęszczaliśmy też na niedzielną Mszę Św. o dziesiątej, żeby zarobić plusika, a nie minusika w księżowskich notatkach. Ksiądz stawiał plusiki też za udział w nabożeństwach majowych, a przed Świętami Wielkanocnymi zachęcał do uczestnictwa w Drodze Krzyżowej. Na wielkanocne rekolekcje ganialiśmy już do odległego o ok. 3 km kościoła parafii pw Św. Izydora w Markach. Niedzielne msze w kaplicy odbywały się w ciasnawej atmosferze, duża odległość do parafialnego kościoła w Markach powodowała że spora ilość mieszkańców Pustelnika wybierała kaplicę.
Przed ołtarzem stojąca fisharmonia, wydawała dźwięki trzęsącej młockarni dźwiękami niezbyt wpadającymi w ucho. Zasiadająca za jej klawiaturą siostra specjalnie tym się nie przejmowała cisnęła w klawisze nie wracając uwagi, że fisharmonia ledwie co dyszy i niebawem miała się rozpaś. Przy ołtarzu po środku mszę odprawiał zawsze Ks. Sapota, obok po dwu jego stronach ministranci, na lewo Marek i Bogdan Pasterze.( Bogdan później został maszynistą naszej mareckiej kolejki).
PÓŹNIEJSZY WICEPREMIER, HENRYK GORYSZEWSKI, BYŁ MINISTRANTEM
Po prawej stronie ołtarza ministranci też bracia: Rysiek i Heniek Goryszewscy, Henryk zaszedł wysoko w hierarchii społecznej. Piastował stanowisko wicepremiera w odradzającej się Polsce. Miło, że tak wysoko postawiony urzędnik państwowy przewijał się niegdyś przez próg tutejszej kaplicy. Rysiek był moim kolegą, zginął w wypadu samochodowym. Pewnej wiosny Marek powiedział mi w szkole, że ksiądz Sapota buduje ołtarz polowy, a jego ojciec i wielu innych pomagają przy jego wykonaniu. Z końcem maja ksiądz Sapota odprawił przy nim pierwszą Mszę św. Na udostępnionej przez siostry polance otoczonej wysokimi grabami ołtarz podobał mi się bardzo mimo, że do kościelnych świętoszków nie należałem. Głównym jego motywem była forma bramy z okrąglaków brzozowych z ukośnie przybitymi brzozowymi króciakami, zadaszenie i cała konstrukcja było wcale sympatyczne. Słoneczko przygrzewało, ustawione ławeczki i zielona trawa sprawiały odczucie relaksu i zarazem religijnego obowiązku, lubiłem tam uczęszczać.
Gdy władza pod wpływem poznańskich rozruchów ugięła się zezwalając na ponowne wprowadzenie lekcji religii w szkole ksiądz Sapota przychodził pieszo od zakonnej furtki ścieżką prowadzącą z wysokiego wzniesienia prosto do szkoły obok szklarni Kaczmarskiego. Kroczył dostojnie otoczony wianuszkiem dziewczynek, wychowanek sióstr zakonnych, których spora ilość uczyła się w naszej szkole. Wszystkie w granatowych fartuszkach z białymi kołnierzykami i kokardami wplecionymi w schludnie uczesane włosy.
JAK KS. SAPOTA O SWOIM DZIECIŃSTWIE WSPOMINAŁ…
Na lekcjach ksiądz Sapota czasem przytaczał wspomnienia z własnego życia. Niektóre, zapamiętane, pozwolę sobie przytoczyć.
W domu musiałem być grzeczny chodź nigdy nie dostawałem od ojca w skórę – opowiadał ksiądz.
Jak coś przeskrobałem to tata, bardzo silny mężczyzna, zbierał garścią z tyłu moje porcięta i wystawiał mnie za okno pierwszego piętra. Silne ramię ojca trzymało mnie nad tą przepaścią aż przyrzekłem poprawę . Pewnego razu stojąc przy ulicy zobaczyłem jak od ciężarówki oderwało się koło, toczyło się w moim kierunku, zaświtało mi w głowie żeby toczącemu się kołu zagrodzić drogę i pochwycić, jakaś siła w ostatniej chwili odwiodła mnie od tego zamiaru. Zobaczyłem jak dalej toczące się koło uderzyło w parkan i z łatwością wyłamało sztachety i potoczyło się do ogródka. Zrozumiałem co by było gdyby?” Ksiądz postawił retoryczne pytanie uświadamiając nas by nie podejmować decyzji nie przewidując jej skutku.
JAK KS. SAPOTA WŁASNORCZNIE ZROBIŁ WIESZAK…
Na poddaszu szkoły były dwie obskurne klasy. Ławki starego typu pamiętające chyba carskie czasy, blaszana koza ledwie ciepła, jesienny dzień chłodny i ponury zaglądał w wysoko umieszczone okna ponad naszymi głowami. Była sobota, mieliśmy szóstą, ostatnią już lekcję, religię. Przyszedł ksiądz ubrany w ciepłe czarne palto. Zaczyna omawiać nowy temat rozglądając się po klasie ,, Wieszaka tu niema? – pyta nie czekając odpowiedzi. Nawet nie można powiesić palta –dodaje. Czy ma ktoś z was gwóźdź? – zwraca się do klasy. Wszyscy wiedzieli, że z takim pytaniem to tylko do Kuźmy. On zawsze miał w teczce oprócz książek i zeszytów jakieś druty, haczyki, blaszki i sznurki. Kuźma ochoczo rzuca się do poszukiwań, szeroko otwiera teczkę przed księdzem: Czego ty tu nie masz? – zapytuje ksiądz: A te metalowe pudełko z wieczkiem do czego? i dodaje: Żebyś mi tu nie pukał pod ławką wyginając tą pokrywkę, bo ja się na tym znam! – Ależ nie proszę księdza! Nie zamierzam przeszkadzać – tłumaczy się Kuźma, wyciągając w końcu z dna teczki gwóźdź. To skończyliśmy na …. – kontynuuje ksiądz przewijając w palcach wyjętą z kieszeni chusteczkę . Nagle uwagę klasy skupionej na rozpoczętym temacie przerywa głośne uderzenie, wszystkie głowy patrzą na księdza stojącego przy drzwiach, a ksiądz najspokojniej zdejmuje palto i wiesza na gwoździu wbitym ręką w drzwi.
Po lekcji, gdy ksiądz już wyszedł z klasy kilku chłopaków doskoczyło do gwoździa usiłując go wyrwać. Żadnemu się nie udało.
KS SAPOTA, TYFUS I KOMUNIKANT…
Przypominam sobie następne opowiadanie księdza, jak każde z nich było spokojne, pozbawione namiastki intencji chwalebnej: Posługiwałem w wojnę w szpitalu zakaźnym chorych na tyfus – opowiada ksiądz. Pewnego razu, gdy udzielałem komunii choremu ten wprawdzie przyjął komunikant do ust zamknął je, ale nagle jego oczy przekręciły się białkami do góry, twarz znieruchomiała, zmarł w tym momencie. Nie byłem pewien czy komunikant został przez niego przyjęty, rozwieram zmarłemu buzię i widzę, że komunikant pozostał w jego ustach, nie został przyjęty, wyjmuję z ust dotkniętego tyfusem ten zaśliniony już opłatek i przyjmuję go sam. Myślicie że zachorowałem na tyfus? Ależ skąd.
JAK NIE PRZYKLĘKNĄŁEM PRZED NAJŚWIĘTSZYM SAKRAMENTEM…
Pewnego razu moje relacje z księdzem Sapotą zaowocowały nieprzyjemnym dla mnie zgrzytem. Idę jak co rano do szkoły, koniec listopada, pogoda zimna jesienna, na drodze liczne podeszczowe kałuże. Gdy byłem już koło domu pani Pisarskiej widzę jak na skos łączką od furtki idzie z „Czerwonego Dworu” orszak kilku osób. wychodzi na naszą szkolną ,,czerwonkę”. Pierwszy idzie mały chłopak z dzwoneczkiem. Za nim szybko kroczy ksiądz Sapota trzymając w rękach komunikant z Panem Jezusem obecnym w hostii. Za księdzem podążają dwie czy trzy osoby. Musimy się minąć, ale nie wiem co wypada powiedzieć do księdza, pochwalony czy może przyklęknąć przed niesionym sakramentem, kłębiło mi się w głowie. Właśnie tego nie wiedziałem co należy zrobić. Zaraz, zaraz, ale stado wron frunie po drugiej stronie na niebie, odwracam głowę, chyba mam prawo popatrzeć na lecące ptaki. Jednocześnie mijam się z orszakiem. Najbliższa lekcja religii, ksiądz zamiast rozpocząć nowy temat stawia klasie pytanie. Jak kapłan niesie komunię do chorego to co należy uczynić? – przyklęknąć, odpowiada kilka światlejszych religijnie głosów. ,,Właśnie przyklęknąć, – mówi ksiądz do klasy i dalej kontynuuje. A ja szedłem z komunią do chorego i jeden uczeń nie przyklęknął i ten uczeń jest wśród was. Wszystkie głowy klasowe zaczęły obracać się dookoła szyi, patrzeć, zastanawiać i domyślać kto to może być? Atmosfera w klasie zrobiła się dla mnie nieprzyjemna Poczułem się bardzo nieswojo, jednak jakaś siła wgniatała mnie w siedzenie ławki nie pozwalając wstać i po prostu przyznać się. Winowajca się nie ujawnił, ksiądz przeszedł do lekcji w czasie której tylko on i ja znaliśmy prawdę rzucając na siebie ukradkowe spojrzenia.
PREZENT MIKOŁAJKOWY OD KSIĘDZA
Niebawem przyszedł grudzień. zbliżał się dzień Św. Mikołaja. Wszystkie klasy tradycją naszej szkoły przystąpiły do gry w Mikołajki. Przyłączył się też Ksiądz Sapota, co było dla nas wielkim zaszczytem. Ciągniemy losy, ale los czasem lubi płatać figle, bo ksiądz wylosował niedouczonego religijnie ucznia, którego niestosowne zachowanie musiał niedawno piętnować, czyli ksiądz wylosował mnie. Wylosowanym prezentem była ładnie oprawiona w sztywne okładki książka którą otrzymałem od księdza ,,Jezus Chrystus na tle dziejów Starego i Nowego Przymierza”, wydana w 1957r.
Chodź upłynęło już wiele lat to pieczołowicie przechowuję ten egzemplarz bo przypomina mi ulubionego Księdza Sapotę i tamtą religijną wpadkę.
KSIĄDZ SAPOTA I KOLĘDOWY KAPUSNIAK…
Powstawała nowa parafia i księdzu Sapocie przypadło składanie wizyt duszpasterskich czyli popularnej kolędy. Było śnieżnie i zimno. Ksiądz wszedł do ciepłego mieszkania, żeby się ogrzać przysiadł na chwilę w kuchni: – Co pani gotuje? Pyta, patrząc na garnek stojący na kuchni. – Kapuśniak proszę księdza odpowiada mama. Widzi pani jak chodzę do wszystkich to częstują mnie herbatką, a ja jestem po prostu głodny. – Ależ proszę księdza już biorę talerz i księdzu chętnie nalewam. I tak Ksiądz Sapota w naszym domu poczęstowany został nie herbatką i ciasteczkiem lecz ciepłym, aromatycznym kapuśniakiem.
KSIĄDZ W SUTANNIE NA MOTOCYKLU…
Pewnego razu cały Pustelnik ujrzał księdza Sapotę jadącego na motocyklu. Był to motocykl dobrej klasy jak na tamte czasy czyli ,,MZ TS 250/1”. Ksiądz na motocyklu, tego jeszcze w Pustelniku nie widziano. niektórzy się nawet dziwili, niektórzy nie mogli się do tego widoku przyzwyczaić. A ksiądz ubrany w ciepłą kurtkę narzuconą na sutannę i czapkę pilotkę (motocyklowe kaski nie były jeszcze używane) jak błyskawica przemierzał pustelnickie drogi, w sutannie której dolna część trzepotała się w pędzie porywana wiatrem.
Śmigły motocykl księdza przemierzał drogi bliższych i dalszych okolic, czasem opowiadał nam spostrzeżenia godne uwagi wyniesione z podróży.
Jadę do Legionowa, droga prowadzi przez las, na jej poboczu pasą się krówki, pilnuje ich pastuszek, poznałem, był to uczeń naszej szkoły, stał oparty o drzewo i w ręku trzymał wiecie co? różaniec. Ten uczeń to Broma odzywa się kilka głosów z klasy.
Pamiętałem ucznia naszej szkoły Bromę, starszy o dwie klasy. Jego kędzierzawe blond włosy i twarz aniołka, upiększały niebieskie oczy patrzące łagodnie w dobrotliwym wyrazie twarzy. Z jakiego właściwie powodu w ustronnej leśnej ciszy znalazł się trzymany w jego ręku różaniec? Ojca i brata zabito mu na Kruczku – dokłada ktoś informacyjnie. Ksiądz Sapota się zamyśla, następuje cisza, potem przystępujemy do lekcji. Ksiądz interesował się także fotografią. Miał powiększalnik i niezbędne oprzyrządowanie do wywoływania zdjęć. Wiele z fotografii wykonał, ale czy do dziś zachowała się chodź niewielka ich część?
Zachowała się pamięć o tym kapłanie posługującemu społeczności Pustelnika II. Podjął się budowy kościoła w Pustelniku przy ul. Jutrzenki. Dobrze, że był wśród nas przez co czuliśmy się bardziej dowartościowani. Mimo że nie pochodził z Marek to pozostał na zawsze w tej ziemi i w mojej pamięci oraz wielu mieszkaniowców Pustelnika. A młodsi czytając te strofy dowiedzą się, że przeszłość nie była pustką lecz wypełniona życiem pełnym zdarzeń. Swoją teraźniejszość też kiedyś wspominać będą tak jak my naszą teraz.
DAJ NAM WIARĘ, ŻE TO MA SENS, ŻE NIE TRZEBA ŻAŁOWAĆ PRZYJACIÓŁ, ŻE GDZIEKOLWIEK SĄ DOBRZE IM JEST, BO SĄ Z NAMI CHOĆ W INNEJ POSTACI. – Głosi motto kolędy z odniesieniem również do naszego księdza Jana Sapoty. Tak więc czas zacząć świętować.
Wspomnienia spisał Ryszard Sawicki.
Ksiądz kanonik Jan Sapota spoczywa na cmentarzu parafialny przy ul. Ks. Bpa Wł. Bandurskiego w Markach.